While I'm a big fan of Kurt Vonnegut's novels, you could have knocked me over with a feather when I discovered he had written a children's book, and one about the Nativity, no less. And it is exactly what you would expect from Vonnegut. He tells the story of that first Christmas by looking at what the Creator of the universe, who was all knowing in heaven, sees and (mis)interprets the night of Its birth as It transitions from God to human. He never uses the name Jesus, always referring to Him as the Creator, which makes sense if you read the Epigraph Vonnegut included from the Book of Matthew in the Bible: Matthew 1:23 - "Behold, a virgin shall be with child, and shall bring forth a son, and they shall call his name Emmanuel, which being interpreted is, God with us." And while this version of the incarnation sounds like a rather highbrow, overly intellectualized rendering of the Nativity story, it is actually very child friendly, told without overly simplifying or condescending to the reader. Sun Moon Star is an oversized book, its pages made of heavy colored paper with cutouts that have both clarity and simplicity to the story being told. According to Seven Stories Press, the illustrations were done before the story was written, and Vonnegut wrote Sun Moon Star around the them.
Nie tylko dla fanów Vonneguta, ale przede wszystkim dla nich dzisiaj kilka słów o… Kurcie i Jezusie.
“Z narodzenia Pana dzień dziś…” No dobrze, to już za chwilę i nie u każdego. Osobiście bojkotuję ideę Świąt, z wyłączeniem prezentów i sympatii dla Mariah Carey. Popkultura świąteczna jest pełna wspaniałych momentów i myślę, że nawet jak cały świat uznałby, że jednak Boga nie ma i żadne raje nas nie czekają, to dalej byśmy czekali na pierwszą gwiazdkę.
Niezależnie od tego, jakie mamy poglądy na rzeczywistość, tzw. “Świąt” z kalendarza nie wymażemy, a historyjka o narodzinach chłopca w betlejemskim żłóbku ma w sobie coś jednak sympatycznego. Co innego wiele spraw do niej dopisanych i ich efektów w naszym życiu codziennym, ale nie o tym jest ten wpis.
Fascynację Chrystusem jako postacią literacką podzielał jeden z najbardziej znanych ateistów XX wieku, Kurt Vonnegut. W efekcie, w 1980 roku napisał jedną z najpiękniejszych historii narodzenia Jezusa. Na scenę boskich narodzin nie patrzymy tu z perspektywy dorosłych, czy zwierzątek, a samego niemowlaka, który do tej pory nie potrzebował oczu, by patrzyć na świat.
Historyjka ukazała się w Stanach Zjednoczonych w 1980 roku, a wydawnictwo Mamania wydało ją już jakiś czas temu w świetnym przekładzie Rafała Lisowskiego.
Vonnegut, zadeklarowany ateista, wielokrotnie sięgał po motywy biblijne, postać Chrystusa, a także - kolędy. Pamiętacie może z lektury “Rzeźni numer 5” (tłum. Lech Jęczmyk), jak - nagle - pojawia się w niej motto?
“Właśnie dlatego motto tej książki stanowi czterowiersz z popularnej kolędy. Billy płakał bardzo rzadko, choć często widywał rzeczy, nad którymi należałoby płakać, i przynajmniej pod tym względem przypominał Chrystusa z kolędy.
Bydło ryczy, ptactwo gdacze, Dzieciątko się budzi, Ale Jezus nasz nie płacze Ani nie marudzi”
Chrystologicznych motywów w księżce jest więcej (w końcu Pilgrim czyta “Ewangelia z Kosmosu” Trouta), ale my wróćmy do “Słońca, Księżyca, Gwiazd”.
Pięć lat po ukazaniu się książki, w "New York Times" Dan Wakefield, poeta, pisarz, scenarzysta filmowy i przyjaciel Vonneguta, napisał artykuł zatytułowany "Powrót do kościoła" o swoim powrocie do wiary. Akurat wrócił z kościoła, gdy na automatycznej sekretarce zastał wiadomość.
- Tu Kurt. Wybaczam Ci.
Wiele lat później, gdy Vonnegut opublikował swoje poezje, Wakefield zrewanżował mu się wysyłając wiadomość: - Tu Dan. Wybaczam Ci.
Pradziadek Vonneguta, Clemens był założycielem Towarzystwa Wolnomyślicieli w Indianapolis, a sam autor "Rzeźni numer 5" był prezesem Stowarzyszenia Humanistów. Pisał: "Służymy, najlepiej jak potrafimy, najwyższej abstrakcji, którą rozumiemy, czyli naszej społeczności”.
Do religii miał podejście niezbyt przychylne, choć sam wiele razy opowiadał anegdotę o tym, jak podczas mowy pogrzebowej dla swojego poprzednika na stanowisku prezesa Tow. Humanistycznego zapomniał się i powiedział, że jest pewien, że "Izaak musi być teraz w niebie". W swojej na wpół autobiograficznej powieści, "Trzęsienie czasu" Vonnegut uznał, że było to najzabawniejsze, co mógł powiedzieć humanistom.
Sam siebie określał mianem "miłującego Chrystusa ateisty". Wygłosił nawet wielkanocne kazanie w kościele episkopalnym w Nowym Jorku, bo są takie kościoły, które pozwalają mądrym ludziom mówić mądre rzeczy niezależnie od tego, czy podpisują te same listy obecności. Fascynacja Jezusem u Vonneguta jest wyjątkowa. Niewielu amerykańskich twórców współczesnych tak często odwoływało się do tej postaci. Szczególnym uczuciem darzył "Kazanie na Górze". Pisał: - Bycie miłosiernym to jedyna dobra idea, jaka istnieje. Narzekał w esejach, że chrześcijanie dużo więcej uwagi poświęcają Mojżeszowi i jego dziesięciu przykazaniom, niż błogosławieństwom wygłoszonym na wzgórzu.
W wykładzie wygłoszonym pod koniec XX wieku Vonnegut powiedział:
“Niektórzy wiedzą, że jestem humanistą lub wolnomyślicielem, podobnie jak moi rodzice, dziadkowie, pradziadkowie i przodkowie – a więc nie jestem chrześcijaninem. Będąc humanistą, oddaję cześć mojej matce i ojcu, co według Biblii jest dobrą rzeczą. Ale powtarzam wraz ze wszystkimi moimi amerykańskimi przodkami: „Jeżeli to, co Jezus powiedział, było dobre i tak wiele z tego było piękne, jakie ma znaczenie to, czy był Bogiem, czy nie? Gdyby Chrystus nie wygłosił Kazania na Górze z przesłaniem miłosierdzia i litości, nie chciałbym być człowiekiem. Najchętniej zostałbym grzechotnikiem”.
Jezus był dla niego "najbardziej ludzką istotą".
W "Człowieku bez ojczyzny" zaproponował epitafium dla swojego bohatera: "jedynym dowodem, którego potrzebował na istnienie Boga, była muzyka"
W 1985 roku Kurt Vonnegut pojawił się na premierze “Requiem” Andrew Lloyda Webbera. Angielski przekład uroczystej łaciny, którą słyszał w filharmonii, zszokował go tak, że całą noc spędził na… pisaniu własnego “Requiem”. Zmienił m.in. frazę “światłość wiekuista niechaj im świeci” na “niech światłość wiekuista nie zakłóca ich snu”. Później wyjaśniał, że bardzo nie chciał, by jego ukochana siostra i inni zmarli musieli spać przy włączonym świetle. Angielski tekst Vonneguta przełożono na łacinę, dołożono muzykę i podjęto prób wykonania utworu w kościele. Kilka miejsc odmówiło.
Jak komentuje przyjaciel Vonneguta: - “To była ciężka praca dla niewierzącego humanisty”.
Powodów do lektury “Słońca, Księżyca, Gwiazdy” Vonneguta z ilustracjami Ivana Chermayeffa jest dużo więcej, ale mam nadzieję, że ten krótki esej biograficzny również będzie jednym z nich. Bo to jest jednak ładne, gdy pisze autor “Rzeźni numer 5”:
Istota która stworzyła świat, zamknęła oczy po raz drugi i ssała ciepłe mleko swojej matki
If you just read this without knowing how the book was created, you'd think "meh, it's alright." But the creation context of this creation story is important. Chermayeff, a graphic designer, created the illustrations FIRST and then Vonnegut came along and filled in a story to go with them. It's described in the front of the book as "a song whose music came first." Knowing this changes everything. I never thought I'd describe a Vonnegut book as being good to read to children as a bedtime story around Christmas, yet here I am saying exactly that about this book.
A mutual friend in publishing approached artist/graphic designer Ivan Chermayeff and author Kurt Vonnegut with a proposal. He wanted them to work together on a book. His proposal was that Chermayeff work up some illustrations and present them to Vonnegut and then Vonnegut would write a book based on those illustrations.
Vonnegut, even then, was an internationally celebrated author. Chermayeff created many of the images Americans see every day - the corporate logos for such companies as Chase Bank, National Geographic, Scholastic Books, Univision, NBC, PBS, and more.
Chermayeff presented Vonnegut with a series of simple, childlike paintings of the moon, star, and the sun. They came with no explanation. There is also a diagram of an eyeball. I do not know if that was part of Chermayeff's art or if Vonnegut added it, but I would imagine that Vonnegut added it.
Vonnegut took the drawings and made Sun Moon Star, a beautiful children's story about Jesus on the day of his birth.
When I say that this is a children's story, I really mean that this is a book for adults in the guise of a children's story. There is nothing that is inappropriate for children and a child would be able to follow along with most of it.
Adults, however, will appreciate the care that well-know atheist Vonnegut brings to the concept that the creator of the universe has brought himself into his creation as a baby, with all of the limited perspective that a baby has. The warmth of a sun is compared to the warmth of a mother's embrace - and the love of a mother's embrace is superior. The eyes that witnessed creation itself are now the eyes of a newborn that don't quite know how to work together yet.
I found this to be a thoughtful and surprisingly sweet book. It doesn't feel like a typical Vonnegut book, but it may just be one of my favorites.
I rate this book 5 stars out of 5.
See all of my reviews of books by Kurt Vonnegut here: https://dwdsreviews.blogspot.com/sear...
Rasanya gemas karena hanya membaca versi digital. Kalau berkesempatan, saya ingin sekali memiliki versi fisiknya.
Tentang Vonnegut, ia memang sudah brilian apa adanya. Saya tidak menyangka jika puisi-puisinya bercerita tentang natal. Diceritakan melalui suduy pandang Yesus, puisi-puisinya terasa jauh lebih humanis. Kejutan yang menyenangkan.
Fascinating. Would be an interesting paired piece for an AP Lit or literature of the Bible course. Read on Kindle. I will seek out a hard copy for better visuals.
Vonnegut my beloved. This was actually really interesting in my opinion. I enjoyed getting to read a children’s book written by one of my favorite authors
Also the fact that it was based in religion made this a really interesting read for me as someone who is not really religious!